Translate

piątek, 12 lipca 2013

II: Ograniczenie.

~Justin POV

No nie. Bez przesady.
- Powiedz mi człowieku czy Ty jesteś normalny?! - wycedziłem prosto do Scootera
- Widzisz jak reagujesz. Agresją. - odpowiedział ze stoickim spokojem. 
Nie rozumiem tego człowieka po co on mnie tu w ogóle przywiózł?! Myślał, że w ten sposób mi pomoże?! Gówno prawda.Ciekawe jak miałem zareagować. Tak drogi przyjacielu wejdę tam. Pozwolę żebym był faszerowany jakimiś prochami bo Ty sobie ubzdurałeś, że jestem chory!- Wyłapcie ten sarkazm.  
J- I co teraz?! 
S-Pójdziemy tam.
J- Chyba Cię coś boli. Ja tam na pewno nie wejdę. Tobie by się psychiatra przydał.
Po tych słowach ruszyłem w kierunku ulicy.
- To jest dla Twojego dobra!-  Scooter wybuchnął. 
- Jakiego dobra?! Chcesz mnie zamknąć w psychiatryku. I Ty się nazywasz moim przyjacielem?!- wyparowałem patrząc mu w oczy. Zauważyłem, że zdziwił się po mojej ostatniej wypowiedzi. Ale nawet teraz nie miałem wyrzutów sumienia. 
- Chodź pójdziemy tam. - powiedział cicho.
- Ja nigdzie ni idę. Zawieź mnie do domu, albo pójdę sam. - odpowiedziałem szorstko. 
- Widzę, że będziemy musieli załatwić to inaczej- dodał i podszedł to bramy. 
Dokładnie śledziłem każdy jego ruch. Podszedł do dzwonka i dokładnie trzy razy go nadusił. Nie musieliśmy czekać  zbyt długo gdy z budynku wyszedł facet w podeszłym wieku. Miał na sobie biały kitel.  Za nim szło dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn z czarnych ubraniach. 
Przez chwilę byłem zdezorientowany dopóki nie zdałem sobie sprawy, że przyszli po mnie. Ile sił w nogach przebiegłem przez ulicę i zacząłem biec w stronę pobliskiego lasu. Robiło się już ciemno dlatego widoczność była mocno ograniczona. Nie znałem tej okolicy tak samo jak nie poznawałem Scootera. Wiem, że się o mnie martwił ale to nie jest powód by mnie zamykać w jakimś pieprzonym szpitalu dla umysłowo chorych.  Straciłem poczucie czasu. Zrobiło się ciemno. Znalazłem się gdzieś sam nie wiem gdzie. Wiedziałem, że oni cały czas mnie szukają więc nie miałem innego wyjścia jak tylko czekać tam do samego rana, a potem zmyć się stamtąd jak najszybciej. Usiadłem pod drzewem i miałem teraz okazję uporządkować wszystko co do tej pory mnie męczyło. 
W głowie miałem tysiąc myśli na które nie znałem odpowiedzi. 
Moja mama....
Na samą myśl. Łzy spłynęły niekontrolowanie po moim policzku. 
Moja kochana jedyna mama....

Umarła. 
Kochałem ją nad życie była jedyną osobą, która rozumiała mnie w 100%. To zawsze na niej mogłem polegać.  A teraz ją straciłem... 

*rano*
Obudziły mnie śpiewy ptaków. 
Tsa. Jak one żyją sobie beztrosko nie muszą się o nic martwić, nie mają żadnych problemów. Same luksusy.  
Wszystko mnie boli. Nie jestem przyzwyczajony do spania na ziemi. Wstałem i ruszyłem w nieznanym mi kierunku. Chciałem już być w domu, ale najlepsze było to, ze nie wiedziałem w którą stronę iść. Zajebiście...
10 minut, 30 minut, 1 godzina, 2 godziny. 
I nic.
Chodzę w kółko i nie wiem sam gdzie. 
Mam już dość, ale przecież nie zamieszkam w lesie. 
Telefon! Szybki jestem.
Wyciągnąłem telefon z tylnej kieszeni moim spodni. 
Ta, mogłem się podziewać.
Brak zasięgu.

Trzeba iść dalej...
Nagle usłyszałem w z tyłu czyjeś kroki. 
Ukryłem się za drzewem.  Kroki były coraz bliżej i bliżej. 
Ktoś złapał mnie za ramiona, Określając po uścisku mogłem przewidzieć, że jest to ktoś dobrze zbudowany i silny. 
Zacząłem się szarpać i przeklinać ten dzień. Jednak na nic się to nie zdało.
- Idziesz z nami. - Usłyszałem tylko ciężki i ostry głos mężczyzny. 

***
Po około 10 minutach biliśmy pod tą samą bramą  z pod której wczoraj uciekłem. Tylko tym razem nie było Scootera. Zaciągnęli mnie wręcz siłą do środka. Szliśmy starym korytarzem wyłożonym pościeranym już linoleum. W oknach były kraty a większość ścian była pomalowana. Skręciliśmy znowu w kolejny korytarz tym razem było zupełnie inaczej, eleganckie płytki, ściany w kolorze kawy. Myślałem, że jesteśmy w zupełnie innym budynku. Jeden z kości który mnie trzymał zapukał do drzwi które były przed nami. Z pomieszczenia wyłoniła się postać w białym fartuchu. Była to kobieta w podeszłym wieku z kupą siwych włosów na głowie i ze zmarszczkami na twarzy. Na nosie miała okulary a w ręce trzymała zeszyt w którym coś notowała  Bez żadnego słowa zaprosiła nas do środka. Dwóch facetów prowadzącym mnie wcześniej rzuciło mnie na krzesło stojące na przeciwko biurka.

-Chłopcy nie tak ostro, to jest przecież nowy. -skarciła ich chichocząc i usiadła na przeciw mnie. 
- Jestem Elisabeth Constans twoja lekarka, będziemy zajmować się Twoją chorobą.- powiedziała posyłając mi ciepły uśmiech. 
Jaką chorobą?! Ja nie mam żadnej choroby.- wybuchłem.
Jak śmie! Te głupie babsko osądzać, jak nawet mnie nie zna!
- To jest całkiem normalnie nie przyznawać się do swojej choroby dużo osób tak robi- odpowiedziała ze stoickim spokojem. 
- Kurwa jakiej choroby?! Ja nie mam żadnej choroby, czy mam to przeliterować?! - to się staje nie do zniesienia. 
- Dobrze, chłopcy weźcie go, dajcie mu coś na uspokojenie  i unieście go w izolatce.Dzisiaj nie ma sensu z nim rozmawiać ponieważ nie jest w stanie - skierowała wzrok na facetów stojących tuż za mną. 
Wzięli mnie Pod pachy i wynieśli jak niegrzeczne dziecko. Szliśmy znowu tym samym korytarzem tylko w innym kierunku weszliśmy po schodach i znowu szliśmy. Czy te korytarze się kiedyś skończą?  
Jak na zawołanie wrzucili mnie do pierwszych lepszych drzwi. Zawołali pielęgniarki które po chwili przyszły z wielką szczykawką, Może to głupie ale od dziecka balem się igieł. 
Zacząłem się miotać po łóżku ale to nic nie dało, ponieważ chwilę wcześniej zostałem do niego przywiązany. 
- Nie szarp się, to nie będzie tak bolało. - powiedziała jedna z nich ze sztucznym uśmiechem
Bez żadnego ostrzeżenia wbiła igłę w moje ramię. Jęknąłem z bólu i przerażenia. Chciałem stamtąd uciec ale moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Nie wiedziałem co robić, czy uciekać czy krzyczeć czy nie wiem co jeszcze.
- Dobry chłopiec. - powiedziała odkładając igłę.
Tsa, ten chłopiec jak by chciał mógł by Ci zabić. 
Co?
Jeszcze raz.

Od początku. 

,,Ten chłopiec jak by chciał mógł by Cię zabić"

jak by chciał mógł by Cię zabić?  

Mógł by Cię zabić?

ZABIĆ?!

Co się ze mną dzieję? Myślę o zabijaniu ludzi. Coś jest ze mną na prawdę nie tak. Nie wierzę po prostu nie wierzę. Nawet nie wiedziałem kiedy zostałem sam w tej małej klatce. Stało tam tylko łóżko stół i krzesło. 
Niem wiem dlaczego Scooter mnie tu wpakował i jaki miał w tym cel, ale na pewno się tego dowiem. 
Jestem pewien, że to nie chodzi o moje dobro....

___________________________________________________________
No to kochani mamy 2 rozdział  przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale miałam mało czasu, ale teraz obiecuję dodawać rozdziały dwa razy w tygodniu w środy i piątki. :)
Całuję  i pozdrawiam;*   
#SWAG

3 komentarze:

  1. Świetny, świetny, świetny! Już nie mogę się doczekać następnego. ♥ Czekam :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez przesady. Dziękuję. :*Postaram się jak najszybciej <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże *_* Cudowny;*****

    OdpowiedzUsuń